*

Na imię mam Edyta i od lat hobbystycznie uprawiam rośliny.
Hoje to moja wielka roślinna miłość! Ściągam je skąd się da ... Z najdalszych zakątków Europy i świata.
Poszukuję wciąż nowych gatunków i odmian tych wspaniałych roślin. Podziwiam kwitnienia, zakochuję się w liściach.To jak narkotyk ...
Moja kolekcja, licząca ok.900 gatunków i odmian hoi, stale się powiększa, a mój dom coraz bardziej przypomina las deszczowy.
Zapraszam do odwiedzin.


*

niedziela, 31 lipca 2016

Ludzie listy piszą i Hoya leytensis



Kwitnie u mnie po raz pierwszy. Mimo iż kwiaty nie są duże, są naprawdę bardzo urocze i pięknie pachną czekoladą. Pochodzi z Filipin, gdzie zamieszkuje tereny wilgotne, najczęściej blisko oceanu. Uprawiana w pół-hydro ( plastikowy kubek z granulatem ceramicznym, na dnie 1-2 cm wody, pozwalam jej przeschnąć przed kolejnym podlaniem )



Hoya leytensis














***

Dostałam jakiś czas temu wiadomość, że na blogu brakuje ostatnio prywatnych moich wpisów, dyskusji, opowieści. I czemu tak ? i że tak fajnie się czytało te moje wynurzenia i oglądało zdjęcia różnorakie... Że w ten sposób można mnie poznać lepiej. I że kilka postów się nawet przydało i w życie wcieliło. Miło mi się zrobiło, a jakże, bo ja myślałam że zanudzam Was tymi głupotami, tą moją codziennością, przepisem na pizzę, tymi ochami i achami, remontami, opowieściami z życia mojego i mądrościami rzekomymi ;-) No i czasu też brak, bo czas teraz to towar deficytowy, bieganina od rana do nocy, a żeby posta pisanego sklicić to trzeba trochę czasu poświęcić. Ale teraz... po tym emailu... obiecałam sobie że te posty wrócą. Kto nie będzie chciał czytać to niech nie czyta, niech tylko zdjęcia hoi pooglada jak chce, bo jeśli znajdzie się choć jedna osoba której taki wpis się przyda, zainteresuje czy też będzie inspiracją, to warto... I czas też postaram się znaleźć.

Dostałam też inną wiadomość, a właściwie komentarz do posta.
 Że ten mój blog to słodki jest aż do zarzygania i czy ja nie mam problemów żadnych ? bo zawsze taka radość, z pierdół nawet. I że słodycz aż mdli. I co to za radość jak zwykła hoja zakwitnie, która innym kwitła już sto razy, albo i więcej. I że na pewno nie jest to prawda, to moje szczęśliwe życie, bo jak to tak, toż to tylko w serialach tanich tak się dzieje. A ile jadu w autorze tego listu... ile goryczy i złości. I pomijam fakt że osoba ta, nie miała nawet odwagi się podpisać, ale poświęciła swój cenny przecież czas, żeby napisać mi tych kilka przykrych słów. A przecież w tym czasie mogła zrobić coś fajnego, pobawić się z dzieckiem jak ma, czy też z mężem/żoną pogadać jak dzień minął... Albo odwiedzić swój ulubiony blog i tam zostawić dobre słowo, w tym czasie, w którym u mnie zostawiła złe. Bo jak się mój blog nie podoba, to przecież nie trzeba tu wchodzić, czytać tych bzdur i rzygać z przesłodzenia. 

Myślałam o tym dużo, skąd się biorą takie uczucia. Po pierwsze to nie jest tak, że mi jest zawsze z górki, że życie traktuje mnie inaczej niż Ciebie, czy Ciebie czy też Ciebie. Owszem, los był dla mnie bardzo łaskawy, dając mi wspaniałego męża, cudowne, zdrowe dzieci i dwie ręce którymi mogę zapracować na wszystko co mam. I to nie jest też tak, że omijają mnie przykrości i choroby. Nie jest. Mam takie same problemy, jak każdy. Różnica między Tobą, autorze tej wiadomości, a mną, polega na sposobie postrzegania świata i ludzi, a także różnego reagowania na sytuacje. Bo ja wiem, że nic nie jest dane raz na zawsze i dlatego nauczyłam się cieszyć każdą chwilą, póki trwa. Bo co będzie jak nas jutro zabraknie ? Byłam kiedyś bardzo ciężko chora i to że żyję to cud. To na co ja mam narzekać, skoro życie podarowano mi drugi raz, tak po prostu ? Przecież w niczym lepsza nie byłam, a może gorsza nawet, od niejednej matki która zmarła, zostawiając swoje małe dziecko. Bo jedna taka historia była ? Ja mogłam zostawić moją córkę gdy miała 3 tygodnie. Ola nigdy by mnie nie poznała. Może obejrzałaby kiedyś moje zdjęcie, a może nie ? Może miałaby drugą, przybraną mamę, która może byłaby dla niej dobra, a może nie... Może nie dane by było jej odczuć jak kocham ją do szaleństwa, nie usłyszałaby mojego głosu jak bajkę jej czytam na dobranoc, nie poznałaby ciepła moich dłoni kiedy smyram ją po pleckach, moich ramion które ze stali były chyba, bo nosiły ją dzień i noc kiedy chora była. I po co ja mam to rozpamietywać, zastanawiać, truć się i życie tracić na te smutki ? I tymi przykrościami wciąż karmić siebie i ludzi wokół. Ja, drogi anonimie, odczuwam taką wdzięczność losowi, jakiej nie możesz sobie wyobrazić. I radość. I szczęście. I chcę wykorzystać czas, który mam. Bo nie wiem ile jeszcze mi go zostało, a Ty wiesz ? Czy Ty wiesz, czy ostatnią rzeczą którą zrobisz na tym świecie, nie będzie zrobienie komuś przykrości ? Też nie wiesz. I muszę Cię rozczarować, w dalszym ciągu będę cieszyć się, weselić i doszukiwać dobrych stron we wszystkim co mnie w życiu spotka. Może i nie raz będzie ciężko, ale postaram się mocno poszukać dobrych stron w każdej sytuacji, przemyśleć, wyciągnąć lekcję i wcielić ją w życie. Bo na prawdziwe smutki to może przyjdzie jeszcze czas. Oby nie, ale wiadomo to, co kogo w życiu spotka ? Ale o tym nie napiszę tutaj, Ty tego nie przeczytasz, bo tego zła i nieszczęścia za dużo i tak w świecie, w mediach, w gazetach, na blogach. A tutaj zawsze będzie radość z kwitnienia najzwyklejszej hoi, dopóki ja prowadzę ten blog. I dopóki żyję. A po co ja mam, przepraszam bardzo, labidzić na blogu że wypadek samochodem miałam, że z mężem się posprzeczałam, z córką na pogotowiu byłyśmy, obiad przypaliłam, czy też nie udało mi się ukorzenić kilka hoi ? Jak wypadek miałam, to cieszę się że nikomu nic się nie stało. Gdy z mężem się pokłócę, to jak później fajnie się pogodzić... i podchody robimy do siebie jak nastolatkowie jacyś, uśmiechy delikatne w swoją stronę rzucamy, choć ja jeszcze nos na kwintę mam, bo obiecałam sobie, że się do niego nie odezwę ze dwa tygodnie... albo miesiąc nawet, a to dopiero kilka godzin minęło. Gdy z córką na pogotowiu wylądowałyśmy, to taka radość mnie przepełniała, taka ulga, bo leki dostała i wyzdrowieje przecież. A ileż to dzieci nie miało tego szczęścia ? Ileż to matek rwało włosy z głowy z rozpaczy ? I jak ja mogę nie być szczęśliwą? Bo jak obiad przypaliłam albo przesoliłam tak, że pies tego nie tknie, to jajecznicę robię. A jak mi się kilka hoi nie ukorzeni, to nie lamentuję, nie przeliczam że takie drogie były a one wzięły i zdechły i nie złorzeczę że to z pewnością wina sprzedającego bo wadliwe lub chore mi wysłał, tylko mówię trudno, nauka ta bolesna ale poszukam ich jeszcze w świecie i kolejnym razem spróbuję potraktować je inaczej. Może się uda. Bo można przecież wciąż tylko narzekać, że za mało, za rzadko, albo za często, że nie tak jest jak być powinno. I mi się czasem to zdarza. Ale mam w sobie coś, co natychmiast stawia mnie do pionu. Biorę wtedy głęboki wdech i mówię : głupia, czym Ty się martwisz, o co się wściekasz, jakie to będzie miało znaczenie w ostatnim dniu Twojego życia ? Żadnego. I już jest dobrze. I już patrzę a tu mi pachnie w oranżerii, coś zakwitło, to zdjęcia trzeba koniecznie zrobić i na bloga wstawić, żeby radością się podzielić... 




Pięknego nowego tygodnia !

czwartek, 28 lipca 2016

Hoya pubicalyx splash leaves



Debiutantka :-)


Hoya pubicalyx splash leaves















xoxo





środa, 27 lipca 2016

Chorwacja 2016




Miała być Turcja. 
W ubiegłym roku skutecznie skradła moje serce i koniecznie chciałam zobaczyć inny jej rejon - okolice Dalaman. Rezerwacji wakacji dokonałam już w październiku 2015, urlopy pozałatwiane, my już prawie spakowani, a tu dwa dni przed wylotem hasła : zamach stanu w Turcji, stan wojenny w Turcji, zamieszki, setki rannych, zabici... I okropny żal. Bo to piękny kraj, w którym mieszkają wspaniali, prości, dobrzy ludzie, którzy całymi rodzinami bardzo ciężko pracują na chleb, a ich główne źródło utrzymania to turyści. Nie mogliśmy jednak ryzykować, w tym byliśmy z mężem jednogłośni. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu głównie ze względu na dzieci, których nie wolno nam narażać. I tak oto z dnia na dzień zostaliśmy bez planów wakacyjnych, bo w biurach podróży już dużego wyboru nie było na ostatnią chwilę.
Zaświtał zatem w głowie plan B. Chorwacja. Samochodem. W ciemno. Wyjazd : JUŻ :-) ale żebyśmy przed wyjazdem zdążyli jeszcze znaleźć czynne biuro ubezpieczeń, żeby ubezpieczenie wakacyjne wykupić ( a godz. 18 już była ) Znaleźliśmy :-) W życiu nie podjęłam tak spontanicznej decyzji.
I wiecie co Wam powiem ? To była świetna decyzja. 
To była CUDOWNA decyzja.


Chorwacja przywitała nas takimi widokami :











a paręset kilometrów dalej było jeszcze lepiej...


kiście winogron,




cytrusy na wyciągnięcie ręki



granaty




figi




brzoskwinie



drzewa oliwne, uginające się od ciężaru oliwek





kwitnące bugenwille






aloesy




miliny







oleandry




mimozy




dzikie kanny



opuncje




cykające cykady



 i te widoki !!!!!!!!!!













te budynki, te uliczki...


























port w miasteczku Skradin










I miasteczko w którym mieszkaliśmy : Dugi Rat.
A jak się w nim znaleźliśmy ? Jechaliśmy sobie wybrzeżem, mniej więcej w planach docelowo były okolice Makarskiej, gdzie zobaczyliśmy przy drodze uśmiechniętego Chorwata z tablicą z napisem : FREE APARTMENT. I już. Jak się okazało wolny apartament miał salon, w pełni wyposażoną kuchnię, łazienkę i dwie sypalnie, do tego taras z widokiem na morze, do którego było 50 metrów. Nie mogło byc lepiej.







Cudowne w Chorwacji jest to, że mimo tłumów na ulicach, spotkać można praktycznie bezludne, puste plaże z krystalicznie czystą wodą...





a w tej cudnej wodzie : rybeczki kolorowe, rozgwiazdy, kraby, jeżowce





i ja :-)














Dziękuję Ci Chorwacjo, za ten piękny czas !
Dziękuję Ci losie za te piękne chwile i o równie piękne w przyszłości, pokornie proszę...