Sporo się ostatnio u nas dzieje , zresztą chyba jak zawsze :-) W pierwszej pracy (na etacie) mam co prawda znów więcej luzu ( wynikiem tego są nowe posty na blogu i odpowiedzi na Wasze maile ) , za to w drugiej 'popołudniowej' (w tej co muszę w samochód wsiadać i po kraju jeździć ) , wciąż dostaję nowe zlecenia ''na wczoraj'' , znów mnie gonią terminy , telefony się urywają i coraz częściej mam ochotę na jaką rentę iść albo coś ... :-p i marzę , marzę aby stać się kurą domową … Oj już bym wiedziała co z czasem zrobić .
Misiek ( czytaj: mąż , nazwany takowo ze względu na swoje gabaryty :-)) chodzi po domu jak obłąkany i za żadną robotę powodującą zakończenie prac oranżeryjnych nie chce się zabrać , bo twierdzi chłopina , że mnie w domu w ciągu dnia nie ma , a on nie będzie bez mojego dyktatorstwa i podglądania nic robił, bo znów dostanie ochrzan niemały , że coś inaczej jest niż powinno być . Ja tam aż taka hetera nie jestem , choć na aniołka też bym nie pasowała :-) . Misiek po prostu jest moim przeciwieństwem , on na wszystko ma zawsze czas , twierdząc że robota nie zając , nie ucieknie , że pracę to trzeba szanować i mam go nie pośpieszać bo mi się nerwicy nabawi ... W efekcie takiego podejścia : w mojej oranżerii zamiast podłogi najnormalniejszej , jest jeszcze goły , zimny beton a i grzejniki nie podłączone do centralnego . Jak tak dalej pójdzie to albo wezmę się za to sama , albo jakiegoś sobie fachowca 'obcego' naraję ( a później będzie obraza i foch mężowski , bo stwierdzi pewnie że przecież on to mógł zrobić … ) , albo do oranżerii wprowadzę się za kilka / kilkanaście tygodni kiedy to Miśkowi minie chandra jesienno-zimowa i zechce człowiekowi najukochańszemu - czyli mnie , doprowadzić do stanu używalności domek dla hojek .Chcecie zdjęcia oranżerii to i pokażę , a co mi tam , chociaż wolałabym zdać fotorelację jak już będzie wszystko dopięte na ostatni guzik ...
Póki co , wygląda tak :
Może to nie jest najwspanialsza , najbardziej ekskluzywna oranżeria na świecie , ale na inną póki co mnie nie stać , a ta jest dla mnie i tak najpiękniejsza . Wymarzona , wyśniona , wyczekana ... I po co komu dużo pieniędzy ? Czy ktoś kto ma wszystko , cieszy się z takiego czegoś tak bardzo jak ja ?? Na pewno nie !
Ja pieniędzy w nadmiarze nigdy nie posiadam , za to mam wspaniałą rodzinę , dzieci o dobrych , szczerych serduszkach , męża kochającego i dzielnie znoszącego moje zachcianki przez wiele lat i głowę pełną planów , marzeń ... Te murki co łączą oranżerię z chatką moją , będą otynkowane pod kolor domu , no i taras wyłożę płytkami ładnymi :-) To będzie chyba na tyle , ale to dopiero wiosną ...
Idzie zima wieeeeelkimi krokami ... Pomyślałyśmy z moim dziecięciem starszym o dokarmianiu ptaszków . Wykorzystałam wolną chwilkę i zrobiłyśmy z Olusią takie piękne tłuszczowo-ziarnowe przysmaki dla sikorek , które są wierne naszemu ogrodowi od lat .
Dzieci mają niesamowitą frajdę , podglądając je z okien domu, gdy te przylatują na posiłek.Pamiętajmy o tym aby dokarmiać ptaki przez całą zimę , nie może być to tylko chwilowe .Bidulki , przyzwyczajone do stałego miejsca stołowania , nie będą miały czasu aby poszukać nowego, szczególnie zimą gdy dzień jest krótki.Wiadomo że sikorka aby przeżyć, musi zjeść tyle ile waży .Kto może - zachęcam i tak później podziękują śpiewem , który uwielbiamy pijąc kawę w ogrodzie :-)
Pokażę Wam dziś hoję flavida .
Kupiona w Tajlandii w ubiegłym roku. Liście błyszczące , młode - piękne, czerwono-brązowe. Kwiaty ma CUDNE , niestety ponoć bardzo trudno zakwita … Lubi słońce . Preferuje jasne , słoneczne stanowisko – najlepiej południową wystawę . Należy do sekcji Acanthostemma .Wg mojego doświadczenia , lubi stale wilgotne podłoże .Zupełnie bezproblemowa , łatwa w uprawie .
Na zakończenie przyznam się że późnymi wieczorami ( żeby nie powiedzieć nocą :-) wynalazłam sobie bardzo pracochłonne i ambitne zajęcie . Malowanie kuchennego stołu i krzeseł JOKKMOKK z Ikei .
Już raz zmieniałam jego kolor na biały ( widać powyżej ) , wcześniej miał naturalny kolor drzewa sosnowego , ale z racji tego że kobieta zmienną jest , pomysła mam teraz jeszcze lepszego ... Malowanie - prosta sprawa , do szału doprowadza mnie przygotowanie do malowania , czyli pozbycie się uprzednio położonej farby akrylowej. Masakra . Tego cholerstwa nie da się tak łatwo pozbyć . Pozostaje mi skrobać i czyścić do gołego drzewa - szpachelka , papier ścierny i gąbka stalowa idzie w ruch. Kurzy się toto niemiłosiernie , tak że wyniosłam się z całym osprzętem do wiatrołapu . Misiek nic nie mówi , ale po minie jego widzę że dobrze nie jest :-) Tym bardziej że kuchnia pozbawiona jest stołu i krzeseł , a z posiłkami trzeba latać po pokojach ... Może tak źle nie będzie , bo po przedstawieniu mojego planu stwierdził że to może nawet całkiem mądrze wymyśliłam haha .
Aaaaaa…. niedługo będzie mi znów pachnieć intensywnie w kuchni …
Pąki hoi thomsonii rosną aż miło :-)
do soboty kochani
buziaki
edyta